Newsy
Krzysztof Jakóbczyk - Wywiad z Profesorem/ 2024-04-09 07:59:55 / Marcin Durczak /
walbrzych.dlawas.info - To jeden z ulubieńców kibiców. Krzysztof Jakóbczyk, koszykarz Górnika Zamek Książ Wałbrzych, opowiedział nam o swoich pasjach i planach oraz przybliżył dotychczas nieznane, pozaboiskowe oblicze. W środowisku koszykarskim nosisz dwa przydomki. „Profesor” i „Mały”. Który preferujesz? Gdy zaczynałem grać, byłem filigranowym zawodnikiem - stąd przydomek „Mały”. Niedawno kibice zaczęli zwracać się do mnie „Profesor”, co ma związek chyba nie tylko z moją postawą boiskową, ale i doświadczeniem z parkietu. Nie ukrywam, że takie określenie mi schlebia, a więc wolę być nazywany „Profesorem”!
Dobre pytanie… Dużo się dzieje w moim życiu. Czasami nie mam czasu się zatrzymać, zastanowić się, czy to, co robię, sprawia mi przyjemność. Po prostu płynę z prądem. Jestem człowiekiem ambitnym, zawziętym, wytrwałym. Można powiedzieć, że jestem optymistą, choć z wiekiem coraz bardziej staję się realistą (śmiech). Mam jednak wciąż wrażenie, że ludzie w dzisiejszych czasach nieco za dużo się zamartwiają. Perspektywa czasu wiele zmienia. Niektóre sytuacje z pozoru wydają się dla nas trudne, ale gdy nabieramy dystansu, wiele wydaje się łatwiejsze. Bywa też i na odwrót.
Wkładam mnóstwo serca w koszykówkę, ale zawsze poszukiwałem innych ścieżek. Życie mamy jedno, uważam, że należy się rozwijać na wielu polach. Nie jestem zresztą jedyny, który łączy sport z inną aktywnością. Ostatnimi laty rozwijam się w kierunku hydroenergetyki, prowadzę elektrownię wodną w Szklarskiej Porębie. To mnie interesuje, staram się ten temat zgłębiać.
Kontynuuję tradycje rodzinne, a konkretnie mojego dziadka od strony mamy. To niesamowicie ciekawa postać, mój idol z dzieciństwa. Dziadek jest moją bratnią duszą, choć nie wiem, czy się reszta rodziny nie obrazi (śmiech). Sam dziadek podkreśla, że mamy wyjątkową więź, podobne charaktery. Dziś ma już 99 lat, ale jest w niezłej formie. Być może moja żywotność koszykarska jest zapisana w genach? Przed laty dziadek był wziętym inżynierem, który w wieku 83 lat zaczął budować hydroelektrownię. Ostatnio rozmawialiśmy, on cały czas myśli, analizuje, słucha podcastów w Internecie. Poruszaliśmy tematy geologiczne, źródeł geotermalnych. Tak sobie rozmawiamy i nagle mój dziadek rzucił: „Kurcze, gdybym tak miał z 85 lat, to bym się za to zabrał!” (śmiech). Nasze spotkania dają mi mnóstwo inspiracji i motywacji. To postać dla mnie kluczowa, czuję się niesamowitym szczęściarzem, że trafiłem na takiego człowieka w swoim życiu.
Zobaczymy. Aktualnie modernizujemy ten obiekt. On cały czas pracuje, ale zamierzam go usprawnić. Wciąż poznaję zachodzące tam mechanizmy. Być może będę kontynuował misję dziadka, który opowiadał mi o pewnym pomyśle, którego nie udało mu się zrealizować.
Tego nie powiedziałem. Granie w kosza to wciąż coś, co robię w życiu najlepiej. Sporo doświadczyłem, mam mnóstwo przemyśleń. Uważam, że moja wiedza mogłaby pomóc wielu młodszym zawodnikom. Zaangażowanie w hydrologię nie musi oznaczać porzucenia koszykówki. Lubię być aktywny na wielu płaszczyznach. Nauczyłem się oddzielać te aspekty mojego życia od siebie. Gdy jestem na hali, w stu procentach koncentruję się na baskecie. Gdy jestem w elektrowni, też potrafię się odciąć. W domu z kolei jestem tatą i mężem. Takie podejście pomaga mi złapać dystans, który jest bardzo ważny. Zmiana otoczenia pozwala głowie odpocząć. Mamy w drużynie przykład kolegi, który ten dystans do wielu spraw niestety stracił.
Możliwe, ale to musi być coś, w czym będę się dobrze czuł i w czym mogę być najbardziej użyteczny. Nie wykluczam drogi trenera indywidualnego, czy też agenta. Mam trochę kontaktów, wiedziałbym jak wielu graczom pomóc stawać się lepszymi. Agenci w polskiej koszykówce działają mocno biznesowo, nie wskazują młodym graczom kierunku. Początkującym zawodnikom często brakuje pomysłu na siebie. Nikt nie tłumaczy im, w jaki sposób mogą znaleźć swoją niszę na rynku, jakie cechy boiskowe powinni eksponować lub który klub wybrać. Sam byłem w młodości zagubionym koszykarzem, nie zostałem ukierunkowany. Często o przyszłości młodego zawodnika decyduje przypadek, jeden telefon od agenta.
Na tym etapie życia to jest pasja. W przeszłości bywała też pracą, bo moja sytuacja materialna tego wymagała. Teraz granie w basket nie jest moim głównym źródłem dochodu. Gram, bo to cały czas sprawia mi frajdę. Jestem wdzięczny, że mogę to robić, i to w takim miejscu jak Górnik. Trzeba pamiętać, że granie zawodowo w koszykówkę nie jest tak różowe, jak się niektórym wydaje. Na poziomie 1 ligi polskiej to nie są duże pieniądze. Jesteśmy poddani zmęczeniu fizycznemu, dochodzi monotonia szatni, gdzie spotykamy te same twarze. W sportowej szatni każdy ma swoje ego, własne, niezaspokojone ambicje, Nie jest łatwo to wszystko pogodzić. Zdarza się, że niektórzy zawodnicy nie pałają do siebie sympatią, a konfliktami też trzeba umieć zarządzać. Do tego dochodzi presja wyniku. Moim zdaniem zespół należy budować nie pod względem zacierających się już w dzisiejszej koszykówce pozycji, ale pod kątem potencjału: jeden gracz świetnie rzuca, drugi rewelacyjnie wchodzi pod kosz, jeszcze inny wzorowo chroni dostęp do obręczy.
Jestem w związku z moją żoną już bardzo długo, nie rozglądam się za innymi kobietami. Gdy poznawałem Anię, to były czasy liceum. Nie robiłem kwestionariusza, po prostu, gdy ją zobaczyłem, od razu wiedziałem, że spędzę z nią resztę życia. Ta historia nie zaczęła się jednak bardzo romantycznie, bo poznaliśmy się na dyskotece, w nieistniejącym już wrocławskim klubie W-Z. Stało się to za sprawą mojego kolegi. Kojarzył Anię, bo pochodzili z tego samego osiedla, poza tym uczęszczała do naszego liceum. To był mój punkt zaczepienia. Zagadałem do niej w szkole, nie pamiętała mnie z dyskoteki. Gdy zaczęliśmy rozmawiać, moje wcześniejsze przypuszczenia się potwierdziły - od razu wiedziałem, że będzie z tego coś więcej. Dobór partnera życiowego jest bardzo istotny. Myślę, że przy Ani urosłem jako człowiek, mam nadzieję, że ona może powiedzieć to samo o mnie (śmiech). Żona jest stomatologiem, pacjenci mają o niej bardzo dobre zdanie.
Po pojawieniu się Szymka, naszego syna, kontakty z przyjaciółmi bardzo się ograniczyły. Jestem zdania, że przyjaciół poznaje się w trudnych sytuacjach, Na razie nie miałem okazji ich testować, bo nie znalazłem się w skomplikowanym położeniu. Ważne, by przyjaciele nie ciągnęli na dno, a dodawali skrzydeł.
Jestem szczery, nie mam problemu powiedzieć komuś niewygodną prawdę. To przysparza czasem więcej problemów, niż korzyści. Z czasem nauczyłem się, że warto pewne sprawy przemilczeć, niż mówić o kimś źle. Doradzam czasem młodym zawodnikom, ale ci nie zawsze są chętni, by słuchać. W 1 lidze jest wielu koszykarzy, którzy niczego jeszcze w sporcie nie osiągnęli, mają duże braki, ale są święcie przekonani, że grają na tym poziomie jedynie przez splot nieszczęśliwych zdarzeń. G***o prawda. To, że ktoś jest w danym miejscu, to w zdecydowanej większości nie jest przypadek.
Błędy mojego synka (śmiech). Taka jest rola rodzica, te błędy są wkalkulowane. Szymek ma 4,5 roku, ma jeszcze czas, ale moją rolą jest go nakierowywać i przygotowywać do dorosłego życia.
Od początku byłem ukierunkowany na koszykówkę. Byłem też na nią skazany, przesiąkłem nią w rodzinnym domu. Moja mama, Daniela Garlińska-Jakóbczyk, była cenioną koszykarką Ślęzy Wrocław, jej brat, a mój wujek, Tomasz Garliński, był kapitanem reprezentacji Polski. Dorastałem w latach wielkich sukcesów Śląska Wrocław, grającego wtedy w Hali Ludowej, w Eurolidze. Chodziłem na mecze, kolekcjonowałem karty z koszykarzami, oglądałem mnóstwo NBA. Nie dało się od tego uciec, bo nawet na imprezach rodzinnych grałem w basket z kuzynami. Jedyne, co się zmieniło, to przekonanie, że zagram kiedyś w NBA. Tak myślałem w wieku 8 lat, ale życie zweryfikowało mój potencjał (śmiech).
Tak! Było to w uczelnianej lidze we Wrocławiu. W barwach AWF-u zdobyłem 129 punktów, w spotkaniu z Wyższą Szkołą Bankową. Próbowałem „odkopać” protokół z tego meczu, ale chyba pozostali mi tylko świadkowie. Zdobyłem pierwsze 25 punktów, po czym koledzy chcieli sprawdzić, ile jestem w stanie jeszcze rzucić. W końcówce dużo jednak podawałem, także tych punktów mogłoby być więcej. Poziom rozgrywek oczywiście był niski. Wygraliśmy wtedy różnicą około 100 punktów, sami rzucając niecałe 150.
44 punkty w barwach Górnika w 1 lidze, w meczu wyjazdowym z Asseco II Gdynia (118:114 po dogr. dla gospodarzy, grudzień 2009– przyp. red.). Ktoś po meczu zapytał mnie, kiedy powtórzę taki wynik, to odpowiedziałem, że nieprędko. No i rzeczywiście już się to nie zdarzyło (śmiech).
Nie miałem problemu z miastem, czy klubem. Przede wszystkim chciałem grać w 1 lidze, a jeszcze studiowałem na wrocławskim AWF-ie. Wtedy to było dla mnie najlepsze rozwiązanie. Pamiętam, że w Górniku się nie przelewało i graliśmy w strojach z poprzedniego sezonu. Nie mogłem wybrać sobie numeru, więc trafiła do mnie „siódemka”, z którą występował wcześniej Rafał Glapiński. Rafał był już wtedy w Wałbrzychu postacią bardzo znaną. Na początku słyszałem głosy krytyki z trybun, że nie zasługuję na ten numer swoją postawą na boisku. Szybko udało mi się jednak zagrać kilka naprawdę fajnych meczów, czym zaskarbiłem sobie sympatię kibiców.
Nie śledzę wyników Śląska i nie mam z nim szczególnych relacji. Pierwszego klubu, tak jak rodziców, się nie wybiera. Bardzo chciałem grać w koszykówkę, w Śląsku przeszedłem wszystkie szczeble młodzieżowe, ale nie dostałem szansy w pierwszym zespole, grałem w drugoligowych rezerwach. Dopiero w Wałbrzychu poczułem, że to jest to. W moim koszykarskim sercu Górnik zajmuje najwięcej miejsca.
Od czasu pojawienia się Szymka, nie mam już na nie czasu. Moją ulubioną była "Civilization: Through the Ages". Potężna kobyła, gdyby ją rozłożyć w trzy osoby, to rozgrywka trwałaby z osiem godzin. Jestem zajętym człowiekiem, czasami trudno mi wygospodarować choćby godzinę. Istnieje też wersja mobilna, na telefon, włączam ją czasem podczas podróży na mecze wyjazdowe.
To ci tenisowi! Staram się śledzić tę dyscyplinę sportu. W domu oglądam więcej tenisa, niż koszykówki. Pewnie dzieje się tak za sprawą Igi Świątek, ale kibicuję też Hubertowi Hurkaczowi, naszym pozostałym reprezentantom. W tenisie interesuje mnie psychologia, samotne zmagania sportowców ze swoimi wzlotami i upadkami podczas spotkań na korcie. Duże wrażenie zrobił na mnie film dokumentalny „W tenisie love znaczy zero”, o legendarnym amerykańskim trenerze Nicku Bolletierrim.
Batman, grany przez Christiana Bale’a, w reżyserii Christophera Nolana. Bardzo lubię produkcje tego reżysera. Obejrzałem chyba wszystkie. W trakcie sezonu brakuje mi jednak czasu na oglądanie filmów.
Nasi kibice bez dwóch zdań zasługują na ekstraklasę. Pewnie połowa drużyn w elicie nie może liczyć na taką frekwencję na meczach. Awans Górnika to kwestia czasu.
Awans Górnika w 2007 roku do ekstraklasy został uzyskany z drugiej lokaty. Wtedy przepisy wyglądały inaczej. Gdyby nie zmiany w regulaminie, Biało-Niebiescy już awansowaliby trzy razy. W finałach w 2021 i 2022 roku brałem udział. Nasz wynik sportowy był świetny, ale także ponad stan organizacyjny. Poprzedniego lata powróciłem do Wałbrzycha i, z mojej perspektywy, klub wygląda od środka lepiej. Wypłacalność jest bez zarzutu, budżet na wyższym poziomie. W przeszłości zdarzało nam się jeździć na mecze wyjazdowe prywatnymi samochodami, w ten sam dzień. Posiłki jadaliśmy gdzieś na stacjach benzynowych, a zaległości w wypłatach wynagrodzeń były tak duże, że w kwietniu czekaliśmy na pieniądze z grudnia. Kibice nawet stworzyli przyśpiewkę, podkreślającą te kłopoty. Aktualnie warunki są świetne, a nawet krótsze wyjazdy odbywają się dzień wcześniej, z zapewnionymi noclegami w hotelach.
Pamiętam system play-out, to była ciekawa formuła. Grałem taki sezon w ekstraklasie, gdzie przez półtora miesiąca nic już się nie mogło wydarzyć, bo zachowaliśmy jedynie matematyczne szanse na play-off, a spadek też nam nie zaglądał w oczy (play-out w elicie nie było). Takie rozwiązanie tworzyło koszykarskie dożynki, bezcelową rywalizację. Granie w play-off to wielkie obciążenie dla organizmu, zwłaszcza dzień po dniu, jak w 1 lidze, gdy zmęczenie jest niewyobrażalne. Pamiętam serię z Czarnymi Słupsk w 2021 roku, gdy w piątym meczu byłem już tak przemęczony, że po prostu chciałem zejść z boiska, bez względu na wynik. Podsumowując, play-out, ale i play-in pozytywnie wpłynęłyby na atrakcyjność rozgrywek, zarówno dla kibiców, jak i zawodników. Publikowane na tym serwisie komentarze są tylko i wyłącznie osobistymi opiniami użytkowników.
Serwis nie ponosi jakiejkolwiek odpowiedzialności za ich treść.
Użytkownik jest świadomy, iż w komentarzach nie może znaleźć się treść zabroniona przez prawo. dodaj komentarz | Komentarze: |
|