Zapraszamy do przeczytania wywiadu z wychowankiem i byłym koszykarzem Górnika Wałbrzych, a obecnie trenerem Niedźwiadków Chemart Przemyśl Danielem Puchalskim.
Wywiad ukazał się w wersji drukowanej w dniu 17.01.2024r. (Górnik wygrał 87:69) w programie meczowym przygotywywanem przez kibiców biało-niebieskich.
1. Urodził się Pan w Bystrzycy Kłodzkiej. Jak to się stało, że swoją przygodę z koszykówką, tą poważniejszą zaczął Pan właśnie w Górniku?
Przygodę z jakąkolwiek koszykówką. Górnik był na Dolnym Śląsku klubem wręcz legendarnym. Klubem wielosekcyjnym, z sekcją narciarską włącznie. Pochodzę z rodziny „narciarskiej”, jeździłem i biegałem na nartach w klubie który prowadził mój tato w Bystrzycy Kłodzkiej, a dla każdego dzieciaka marzeniem było zostać zawodnikiem Górnika. W Górniku zdążyłem w sekcji narciarskiej zdobyć wraz z kolegami swój pierwszy medal MP i mimo moich marzeń o karierze narciarza, mój trener, Józef Pawlik, dzięki któremu zostałem sportowcem, zrobił wszystko bym zaglądnął na halę na placu Teatralnym. Tam trafiłem na kolejnego wyjątkowego trenera, Jana Zabawę, który podjął się nadrobienia moich zaległości względem świetnej grupy kadetów i tak zostałem koszykarzem.
2. Jak Pan wspomina swoje lata gry dla Górnika? Swoich kolegów z zespołu, klubowe legendy, atmosferę w zespole i na meczach?
To jest temat na książkę. Mieliśmy świetną ekipę kadetów z których trener Zabawa zrobił solidny zespół. Mój pierwszy sezon zakończyliśmy srebrnym medalem MP. Do dziś pamiętam piąty faul Andrzeja Adamka na początku drugiej połowy finału i kluczowy rzut Mariusza Bacika dla Bytomia. Seniorzy zostali mistrzami Polski i taka się stworzyła sytuacja że chwilę później trafiłem do pierwszego zespołu. Tak szczerze to trudno to nazwać grą, miałem 16 lat i byłem jak na tamte lata wyjątkowo sprawny fizycznie. Tylko tyle. Ale dzięki temu dotknąłem świata sportu którego już dawno nie ma. To byli świetni sportowcy, z wyjątkowym charakterem na parkiecie ale też bardzo kolorowi i wiecznie żartujący ludzie. Szatnia była pełna śmiechu. To prawda że zwykle ktoś konkretny był obiektem żartów, ale jakoś nikt się nie obrażał. Absolutne autorytety boiskowe. Czułem się na parkiecie totalnie zaopiekowany przez nich. Jako młody zawodnik mogłem bezkarnie skakać po głowach przeciwnikom a jedno zdanie Staszka Kiełbika zatrzymywała w blokach każdego kto miał pretensje. Nawet jako trener miał ogromny respekt u grających przeciwników. Zenek Kozłowski, mocno ograniczany kontuzjami, grający na rutynie tak że brakowało słów. Maciek Buczkowski, niby najmłodszy z liderów, nasz kolega, ale darzyliśmy go ogromną estymą. Dobrze wykształcony i z charakterem Górnika. Nie powiem że to na Maćka cześć bezpośrednio, ale to imię głównie dzięki niemu kojarzyło mi się tak dobrze, że mój syn Maciek ma tak właśnie na imię. Mówię o tym pierwszy raz. Mecze to już inna historia. Kiedy jesteś na środku parkietu, widzisz z bliska każdego kibica na balkonie i huk reklam, tego nie da się opisać. Rozgrzewki do takich meczy nie były potrzebne.
3. Wziął Pan udział w swego czasu popularnym programie telewizyjnym "Ekspedycja", który ostatecznie Pan wygrał. Co zdecydowało że wziął Pan udział w tym programie i jak Pan wspomina tą przygodę?
To akurat przypadek i fajna przygoda. Po sezonie, w czasach gdy takie programy raczkowały, jeszcze bez kontrowersji typowych dla dzisiejszej telewizji. Program był reklamowany jako przygoda, wyprawa, to środowisko bliskie mi od dziecka, po kilku castingach okazało się, że potrzebują kogoś takiego. W ciągu półtora miesiąca miałem okazję „dotknąć” wielu tych sportów na które zwykle nie miałem czasu, więc super wakacje z nurkowaniem, nartami wodnymi, skokami spadochronowymi, paralotniami i wiele innych. Ciekawostką jest to że kluczowa dla wygranej w programie była konkurencja strzelecka z karabinka biathlonowego na strzelnicy w Kirach. Ciekawostką, bo pod koniec mojej przygody z nartami w Górniku, zdążyłem wystrzelać tysiące strzałów na treningach biathlonowych sekcji Górnika.
4. Pana kariera toczyła się od jednego do drugiego krańca Polski. Dlaczego akurat daleki Przemyśl wybrał Pan na swoje miejsce do życia?
Zagraliśmy bardzo dobrą serię playoff o wejście do finału z Przemyślem, Górnik organizacyjnie nie był w stanie utrzymać ligi, trener Mołłow dostał propozycję a ja wraz z nim. Tak się zaczęło. Dziś wiem że sportowo to nie była dobra decyzja dla mnie, ale to wiemy po latach. Do Przemyśla wracałem z kolejnych wyjazdów po urodzeniu moich dzieci, a kiedy w środku miasta wybudowano stok narciarski gdzie od 20 lat mam swoją szkołę narciarską, historia zatoczyła koło. Wróciłem do nart.
5. Zadebiutował Pan na wielki ekranie grając epizod w filmie "6 dni strusia". Fajna przygoda? Chciałby Pan to powtórzyć?
Bardzo fajna przygoda bo to ciekawe i inne środowisko niż sportowe. Ale najważniejszym była możliwość spędzenia czasu z moim najważniejszym przyjacielem, Adamem Wójcikiem. Adam zaprosił mnie do swojego filmu, kiedy okazało się że możemy jeszcze zabrać kolejnego przyjaciela, Andrzeja Adamka, była to wyjątkowa okazja by grając w różnych klubach razem dobrze się bawić.
6. Czy Pańska pasja do gór wzięła się z Pana młodzieńczych lat i mieszkania w Kotlinie Kłodzkiej?
Tak, w moich rodzinnych stronach jest wszystko czego można chcieć do takiej aktywności, narty, jaskinie, skały. Jest gdzie i na czym się szkolić. To piękny rejon i serdecznie polecam na wakacje.
7. Od 2004 roku jest Pan ratownikiem Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Jakie akcje utkwiły Panu mocno w pamięci?
Zwykle działamy w warunkach nad którymi mamy poczucie „kontroli” wynika to z poziomu wyszkolenia i doświadczenia naszej Firmy. Dlatego odkładając na bok sprawy tragedii ludzkich, bo to nie powinno podlegać ocenie, w głowie zostają te kiedy faktycznie czujemy się blisko swojej granicy. Wiele lat temu byłem na takiej wyprawie, małej, z kilkoma kolegami, w bardzo trudnych warunkach szliśmy po chłopaka który zabłądził w górnej części Doliny Pięciu Stawów, dokładnie to koledzy zostawili go w górach. Zagrożenie lawinowe rosło z godziny na godzinę, bez widoczności, tylko poczucie że on nie przeżyje do rana kazało spróbować ile się da. To przypadek że trafiliśmy na niego. Po 14 godzinach zamieci śnieżnej dociągnęliśmy z nim do schroniska i nie czułem że mam jakikolwiek zapas sił.
8. Po upadku Polonii Przemyśl to głównie Pan zdecydował się ratować koszykówkę w Przemyślu pod nazwą Niedźwiadki. Jak wyglądają realia do budowania koszykarskiego zespołu w Przemyślu, jakie ma Pan marzenia dotyczące koszykówki w tym mieście i dlaczego akurat Niedźwiadki, a nie pod nazwą Polonii?
17 lat temu nie ratowałem koszykówki w Przemyślu, tylko stworzyłem zespół dzieci by moi synowie mogli poznać koszykówkę. Zespół siedmiolatków okazał się rewelacją kilku międzynarodowych turniejów minikoszykówki i nie miałem wyjścia, trzeba było grać dalej. Od minikoszykówki do juniora chłopcy zdobyli jeszcze srebro kadetów i złoto juniorów, samodzielnie w liceum awansowali do II ligi i utrzymali tę ligę. To zespół Rafała Serwańskiego, Szymona Janczaka. Mój syn Kajetan dzięki któremu to wszystko się rozpoczęło studiował już Glasgow, ale mieliśmy kolejny zespół Maćka. Gdyby nie przyjaźń z absolutnym fanatykiem koszykówki jakim jest Artur Lewandowski i jego namowach, pozostałbym na etapie młodzieżowym. Ale okazało się że ci nasi fajni wychowankowie nie mają gdzie kontynuować dalszej drogi rozwoju, tego bez Artura już byśmy nie zrobili. Niedźwiadki do herb Przemyśla. Kibice wołali „Przemyskie Niedźwiadki” a Polonię przejęli piłkarze i zlikwidowali sekcje koszykówki. Taka historia. Niedźwiadki to tradycja koszykówki Polonii i jesteśmy z tego bardzo dumni.
9. Pana syn Maciej Puchalski zaczął coraz mocniej pokazywać się na parkietach I ligi. W tym sezonie zdobywa popularność nad 10 punktów na mecz. Tata musi być dumny z syna! Jakie są najmocniejsze strony Maćka, a nad czym według Pana jeszcze musi pracować?
Rok temu, jako 18-latek był kluczowym zawodnikiem w serii decydującej o awansie do I ligi. Nie miał największych umiejętności, ale widzę jak zwykle gra mecze lepiej niż to widać na treningach, dobrze znosi presję, mimo że jest bardzo emocjonalny i ambitny, myślę że to jest jego największym potencjałem na przyszłość. Nie boi się walki. Sportowo musi pracować nad wszystkim, dosłownie. Jest świadomy braków i tego że gramy w I lidze. Nie możemy o tym zapominać. To bardzo trudny czas dla takiego chłopaka. 19 lat, 205 cm, gra jako niski skrzydłowy, nie ma szans motorycznie być gotowy, ale ciężko na to pracuje. Jestem bardzo dumny z takiego zawodnika jako trener. Jako tato jestem zawsze dumny ze swoich dzieci.
10. Czy śledzi Pan to co się dzieje w Górniku? Sentyment do miasta i klubu pozostał?
Oczywiście! Finały I ligi to jedyne mecze jakie oglądałem w trakcie swoich playoff o awans do I ligi. Tu skończyłem liceum, chodziłem na wagary do Szczawna Zdroju i na studniówki do Książa. Wiem ile się wydarzyło w Górniku od czasu naszego półfinału ekstraklasy, ilu świetnych zawodników tu grało, ale dla mnie to nadal mój klub i tak już raczej pozostanie.
11. Jakie uczucia Panu towarzyszą przed wizytą ze swoim zespołem w Wałbrzychu i gorącej hali Aqua Zdrój?
Nie jest to OSIR ani Teatralna, ale oczywiście to Górnik i Wałbrzych. Cieszę się najbardziej że moi wychowankowie z Maćkiem na czele będą mogli poznać tę atmosferę meczu w Wałbrzychu. To duże przeżycie.
12. Na koniec prosimy o kilka słów od Pana do kibiców Górnika.
Podziwiam i jestem dumny z tej konsekwentnej drogi po sportowy awans Górnika. To bardzo ważne i ma bardzo dużą wagę. Wasze wsparcie jest wyjątkowe. Tak pamiętam kibiców Górnika. W czasach gdy jako nastolatkowie odpowiadaliśmy za utrzymanie Górnika przed spadkiem, gdy nie dorastaliśmy do tej roli, Oni zawsze stali za nami murem. Nawet czasami krępująco. Zawsze winni byli inni. Zwykle sędziowie Dwa sezony później graliśmy o awans do finału. Wspierajcie swoich zawodników i trenerów. Każdy z nich chce dla klubu i dla Was jak najlepiej.
<-- Cofnij