Grażyna Kulesza Szypulska: Nasz Górnik ma 70 lat… Dziś trochę wspomnień związanych z rocznicami właśnie.
Najmocniej utkwiła mi w pamięci dwudziesta piąta rocznica powstania klubu. Wtedy bowiem z roli dziecka chodzącego na mecze z rodzicami, przerodziłam się w prawdziwego kibica. Jak mówiły dobre ciocie, koszykówka padła mi na serce, duszę i rozum. I tak już zostało do dziś. Pokochałam Górnika właśnie zimą 1971 roku.
A jaki był to wówczas klub? Potężny, siedem sekcji, własny stadion, hala przy Teatralnej i, mówiąc współczesnym językiem, wielki sponsor - Kopalnia Węgla Kamiennego „Wałbrzych”. Z jubileuszowego roku mam sporo artykułów wklejonych do zeszytu.
Pierwszy zeszyt z artykułami o Górniku
W lekkoatletyce nadal głośno było o Stanisławie Grędzińskim, znakomitym biegaczu, olimpijczyku, który co prawda już nie startował, ale sławą cieszył się nadal. Coraz jaśniej świeciła gwiazda Andrzeja Kupczyka, średniodystansowca, późniejszego olimpijczyka z Monachium 1972. Wiosną odbył się wyścig kolarski na 25 lecie klubu Baryt Boguszów. Wygrał go wałbrzyszanin Zygmunt Pfeifer i zespół kolarzy Górnika. Na hipodromie w Książu zorganizowano V Ogólnopolskie Zawody Jeździeckie o „Złotą Lampkę Górniczą”. Wygrali oczywiście gospodarze, czyli jeźdźcy Górnika Wałbrzych. Jesienią piłkarze wywalczyli awans do II ligi. Stadion na Nowym Mieście triumfował. Moi ukochani koszykarze awans do grona najlepszych wywalczyli w sezonie 1969/1970, ale w roku jubileuszowym do Wałbrzycha przyjeżdżali najlepsi z najlepszych. Spadli co prawda z I ligi, ale zrobili na rywalach wielkie wrażenie. W klubie byli jeszcze szachiści i narciarze.
Z tamtego roku pozostało mi kilka pamiątek, w tym ta najciekawsza - malutki, jedynie dziesięciocentymetrowy porcelanowy pucharek. Nie ma na nim sygnatury i nie wiem, kto go wyprodukował. Śmiem jednak twierdzić, że była to jedna z wałbrzyskich „porcelan”.
Pucharek 25 lecia wsród wałbrzyskiej porcelany
Późniejsze okrągłe rocznice odbyły się już beze mnie.
Zupełnie nie wiem, jak świętowano pięćdziesiąte urodziny…Trudny był wtedy czas dla Wałbrzycha… Z kopalń zjeżdżały ostatnie wózki z węglem: Zakład Górniczy „Victoria” - 14.05.1994, Zakład Górniczy „Wałbrzych” - 29.12.1994, Wałbrzyska Kopalnia Węgla Kamiennego „Julia” - 20.09.1996, Zakład Górniczy „Wałbrzych” Antracyt -29.06.1998…
Za to za dziesięć lat w 2006 rocznicę świętowałam w Wałbrzychu. Wówczas regularnie odwiedzałam swoje miasto i miałam dobry kontakt z kibicami. We wtorek, 26 września w internecie ukazała się wiadomość o meczu Gwiazd Polskiej Koszykówki z Gwiazdami Górnika! Dawnych gwiazd oczywiście. Gwiazd z moich czasów. W głowie mi zahuczało. Przecież ja tam muszę być! Jestem co prawda nauczycielem i mam masę wolnego, ale nie na początku roku szkolnego…
W środę przeanalizowałam plan lekcji. Potem odwiedziłam dwie koleżanki. I wreszcie stanęłam przed dyrektorem. Miałam nadzieję, że „Duch” w imieniu kibiców z grupy „Biało-niebiescy” wysłał mailem prośbę do szefa, żeby mnie na ten mecz puścił, bo przecież taki mecz beze mnie się nie odbędzie. Nie ściemniałam. Powód podałam jak najbardziej autentyczny. Szef znał moją słabość do sportu. Wyjaśniłam, że potrzebny mi wolny piątek. Tego dnia mam tyle i tyle lekcji, na tej zastąpi mnie koleżanka X – proszę oto materiał do przeprowadzenia zajęć, na kolejnych koleżanka Y – też mam wszystko przygotowane, a z ostatniej lekcji klasę się zwolni i odpracuję te zajęcia w poniedziałek na tej oto godzinie lekcyjnej. Wszystko przemyślane i dopięte na ostatni guzik. Dyrektor wspomniał coś o mailu i chyba zadał retoryczne pytanie, co zrobię, jak mi tego wolnego nie da. Oczywiście, że pojadę. Pytanie tylko, kiedy wrócę, przecież mogę się w Wałbrzychu rozchorować…
Oczywiście, była to podpucha. W czwartek ruszyłam w stronę ukochanego miasta. Tradycyjnie przyjechałam na istniejący jeszcze wówczas dworzec PKS o trzeciej nad ranem lub w nocy – jak kto woli. Przemieściłam się do Szczawna, gdzie zawsze kwaterowałam w Domu Wypoczynkowym Magnolia. Parę godzin snu, spotkanie ze znajomymi, rodziną i w sobotę 30 września – MECZ. Bałam się. Czy rzeczywistość wytrzyma konfrontację z utrwalonym obrazem dzieciństwa? Wszak miałam znowu zobaczyć swych idoli w hali sportowej. Może któryś zagra? Nie łudziłam się, że moi chłopcy z 1971 roku wyskoczą na parkiet i będą celnie rzucać do kosza, kozłować, bezbłędnie podawać. A ja? Co będę czuła, widząc ich ponownie? Taki sam dreszcz emocji jak przed laty… ilu laty… trzydziestu pięciu…
Do „osirowskiej” hali weszłam jak zwykle bez biletu wejściem dla zawodników. Oczywiście nikt nie śmiał mnie wywalić na zbity pysk, chociaż miałam wrażenie, że tacy byli. I tak stojąc blisko drzwi witałam każdego wchodzącego zawodnika. Poznałam wszystkich i czułam się prawie tak samo, jak przed laty. Do hali wchodzili moi zawodnicy, do hali wchodzili mistrzowie…do hali wchodzili moi idole. Czas wyrył swe piętno na każdym z nas, ale mój podziw dla moich chłopaków nie osłabł. Wprost przeciwnie. Z czasem i ze wspomnieniami nadal byli dla mnie wspaniałymi sportowcami.
A potem był mecz. Taki inny, pokazowy, trochę koszykówki, trochę zabawy. Na ławce trenerskiej Górnika – Jan Lewandowski i Teodor Mołłow. Ci, którzy nie grali, siedzieli blisko siebie. Dostrzegłam Mieczysława Zenflera – mistrza rzutów hakiem, moją wielką koszykarską miłość. W czasie przerwy podeszłam do niego. Czy jeszcze mnie pamięta? Szybko rzuciłam parę faktów z życiorysu. I wtedy usłyszałam najpiękniejsze słowa tego wieczoru: „Ale pani była blondynką!”. Przed laty - tak. W 2006 roku miałam rude włosy.”Mieciuchna”, jak pieszczotliwie nazywało go moja mama, pamiętał…
Po imprezie wróciłam do Szczawna. Poszłam na pizzę i w oczekiwaniu na nią… na serwetkach zaczęłam pisać wiersze… Ostatni napisałam chyba jeszcze w latach osiemdziesiątych … Od meczu na 60 - lecie klubu, 30 września 2006, znowu zaczęłam pisać… Nawet kilka nagród poetyckich dostałam. I niech mi ktoś powie, że koszykówka nie jest romantyczna…
<-- Cofnij