Grażyna Kulesza Szypulska - W 1974 roku opuściłam Wałbrzych. Od tego momentu mój kontakt z Górnikiem przybrał inne formy niż chodzenie w soboty i niedziele na mecze... Każde spotkanie z moimi koszykarzami było wielkim świętem i z reguły odbywało się poza Wałbrzychem. Miastem, w którym Górnik grał często, a które znajduje się najbliżej mnie, jest Warszawa.
Pierwsze spotkanie miało miejsce w grudniu 1974 r. Wymyślono wówczas przedziwny system rozgrywek. Najpierw turnieje (jeden z nich odbył się we wrześniu w Wałbrzychu), potem tradycyjnie ligowo, potem ponownie turnieje i znowu liga. I oto w grudniu odbył się turniej w Warszawie, którego gospodarzem była Legia. Rozgrywano go w niespotykanym dla koszykówki miejscu - w hali warszawskiej Gwardii.
To jedna z dwóch tzw. hal mirowskich wybudowanych na początku XX w. Najpierw były tam koszary, potem kwitł handel. Podczas powstania warszawskiego hale zostały spalone. W latach 50-tych odbudowano jedną z nich urządzając halę sportową, w której rozkwitł ....boks. Potem znowu na parkiecie handlowano, a bokserzy przenieśli się do salki z boku. W czerwcu 2011 r. słynna sekcja bokserska Gwardii, która wychowała m.in. dwukrotnego mistrza olimpijskiego Jerzego Kuleja, wyprowadziła się na ulicę Racławicką 132. Mój warszawski informator był zdziwiony, kiedy zapytałam go o hale mirowskie: „Przecież tam się prano po ....powiedzmy buziach, nigdy w żadną piłkę tam nie grano....”. Czyżby hala Legii była za mała? „Tak potwierdzam, hala Legii mieściła ok. 300 osób. Natomiast hala Gwardii 3-4 tys.” - informuje Jacek Łączyński - były koszykarz Legii. Dziś hale mirowskie są wpisane do rejestru zabytków. Zatem Górnik grał w zabytkowej budowli.
W 1974 roku nie byłam świadoma, iż w tej hali boksowano. Znajdująca się w centrum Warszawy hala stała się dla mnie przede wszystkim miejscem spotkania z ukochanymi idolami. Spotkanie opisałam ... Dziś zerkam w zeszyt w kratkę, patrzę na pożółkłe kartki i przed oczami duszy mojej widzę....
Do stolicy jadę razem z mamą. Nocujemy u cioci na Ochocie. W sobotę przed południem wsiadamy w tramwaj jadący do centrum. Wysiadamy na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Marszałkowskiej, wchodzimy w podziemne przejście. I nagle, wśród zawsze śpieszących się warszawiaków dostrzegamy ....Zenka Kozłowskiego. Chłopak patrzy na nas nie dowierzając własnym oczom. Wałbrzyszanki w Warszawie i to w przejściu podziemnym? Na wszelki wypadek kiwa głową i mruczy pod nosem jakieś „Dzień dobry”. Uśmiechamy się do niego. Uwierzył czy nie? Wtedy mija nas Andrzej Pasiorowski z Resovii. Oddycham. Są znajomi, nie jest źle. Udajemy się do hotelu „Polonia”. Tam mieszka mój Górnik.
Wchodzimy, mama daje znać w recepcji, że już jesteśmy. Po co daje znać? Komu daje znać? Otóż telefonicznie skontaktowała się wcześniej z Górnikiem, powiedziała, że przyjedziemy i dostała obietnicę, iż dostaniemy od naszych darmowy karnet na mecz! Czekamy więc na pana Ruteckiego, który wejściówkę ma znieść i powiedzieć, jak dojść do hali Gwardii.
Siadamy w holu w wielkich miękkich fotelach i obserwujemy ludzi co to wchodzą i wychodzą z hotelu. Ruch rzeczywiście jak na ...Marszałkowskiej i Jerozolimskich. Praktycznie większość to znajome twarze. Nie tylko nasi tu nocują. Dostrzegamy Adama Dąbrowskiego eks-Górnik, wówczas Start Lublin. I nagle - Janusz Krzesiak. Wychodzi z windy, zdziwiony patrzy na nas, nieśmiałe „Dzień dobry” i odchodzi... Dlaczego odchodzi? Dlaczego nie zatrzymuje się? Nie pogada? Wraca. Z twarzy znika zdziwienie. Wita się z nami. Rozmawia. Nie wierzy, że przyjechałyśmy specjalnie na mecz Górnika. Nie wierzy, że wierności prawdziwego kibica żadna odległość nie zabije.
W tym miejscu w moim opisie spotkania z Górnikiem znajduje się zdanie „Potem spotkał mnie super - zaszczyt - trener Górnika na przywitanie pocałował mnie w rękę”. Miałam wówczas prawie 16 lat i nikt mnie jeszcze w rękę nie całował....poczułam się dorosła.
Pytanie: Kto był wówczas trenerem Górnika? Według monografii „60 lat minęło” w sezonie 1974/1975 trenerem naszych był najpierw Jerzy Sterenga, a potem – Zygmunt Biliński. Chyba wiem, który przywitał po dżentelmeńsku mnie i moją mamę w warszawskim hotelu „Polonia”. Czekam jednak na potwierdzenie...
Po otrzymaniu wejściówki na mecz idziemy pieszo w kierunku hal mirowskich. Bez problemu wchodzimy, siadamy. Z boiska kiwa do nas głową Poldek Podstawczyński i Witek Domoradzki. Poznają. Miód na moje stęsknione wałbrzyskie serce.
Wiem, że już wówczas w Górniku występował Mieczysław Młynarski, ale ....pana Młynarskiego proszę o wybaczenie....Nie pamiętam go zupełnie. Na boisku był wówczas inny Mieczysław - Zenfler. I to do niego wówczas wzdychałam.
Wraz z mamą oglądamy mecz ze Startem Lublin. Górnik przegrywa 66:82. Nieważne. Nieważne, że w sezonie 1974/75 Górnik ponownie spadł z I ligi... Ważne, że znowu widzę swoich chłopaków, że grają, że są .....
Patrzę dziś na stary zeszyt .... stary tekst ..... łza mi się w oku kręci.... tak jak wówczas, kiedy opuszczałam halę Gwardii i jechałam ponownie nocować do cioci na Ochotę. Mama milczała. Chyba wówczas zrozumiała, że Górnik to w moim życiu bardzo poważna sprawa. I nie wiem do dziś, czy to na moją cześć :), czy przez przypadek Wałbrzychowi nadano telefoniczny numer kierunkowy „74”...
Na skanie bezpłatna, ale bezcenna wejściówka na turniej w Warszawie, wklejona do starego zeszytu w kratkę....
<-- Cofnij