Gościom starczyło jednak sił tylko na pierwszą kwartę. Przyjezdni rozpoczęli spotkanie bardzo agresywnie i dzięki dobrej grze na atakowanej tablicy Marcina Stefańskiego wygrywali 2:6. Dużo problemów kołobrzeżanom sprawiał również Ousmane Barro, który był bardzo skuteczny w ofensywie. Trener Sebastian Machowski szybko zauważył jednak błędy w obronie i poprosił o czas ustawiając grę Kotwicy. Po krótkiej przerwie pierwsze skrzypce grał Piotr Stelmach, który równo z syreną trafił za trzy i wyprowadził gospodarzy na jednopunktowe prowadzenie.

Kotwica zawęziła swoje szyki obronne, co spowodowało dużo zamieszania wśród gości, a w następstwie kolejne straty. Na domiar złego zawodnicy z Górnika kompletnie nie potrafili wstrzelić się z dystansu, a skuteczność 1/12 z tej części gry, mówi sama za siebie. Gdy dziewięć punktów z rzędu zdobył duet Hamilton-Kikowski Kotwica prowadziła po dwudziestu minutach gry 43:30.

Po przerwie obraz gry się nie zmienił. Na każdą próbę odrabiania strat przez wałbrzyszan, błyskawicznie reagowali koszykarze Kotwicy. - To nie był łatwy mecz. Jesteśmy liderem ligi przynajmniej na jeden dzień. Chciałbym odczytywać to w ten sposób, Kotwica jest liderem w klasyfikacji. Czuję się z tym bardzo dobrze i uważam, że to nie jest taka duża niespodzianka. Chociaż nawet nie graliśmy do końca tak, jak sobie to założyłem – mówił po meczu szkoleniowiec Kotwicy.

Czwarta kwarta to już popis umiejętności Kotwicy, na którą jedynie Kamil Chanas próbował odpowiedzieć. Po jego skutecznych rzutach za trzy i zniwelowaniu strat do dziewięciu punktów (72:63), Górnik miał jeszcze cień szansy na wygraną. Nadzieję te jednak rozbili zawodnicy gospodarzy, którzy cztery raz z rzędu (!) trafili za trzy. W końcówce swoje minuty w barwach Kotwicy dostali juniorzy i oni również nie zawiedli kibiców zebranych w hali Milenium. To właśnie ostatnie pięć punktów dla Kotwicy należało do Szymona Rducha. Kotwica Kołobrzeg wygrała swój piąty mecz z rzędu i na jeden dzień wskoczyła na fotel lidera.

- Kolejny raz pogrąża nas słaba skuteczność rzutów z dystansu. Dzisiaj do tego jeszcze doszły problemy z obroną pick and roll, po których się gubiliśmy. Do tego przeciwnicy rzucali nam za trzy punkty z otwartych pozycji. Ta przewaga urosła do niebezpiecznych rozmiarów i tak się skończyło. Był moment, kiedy jeszcze się poderwaliśmy, ale nie potrafiliśmy skończyć szybkiego ataku – próbował tłumaczyć przyczyny porażki trener Andrzej Adamek.

Łukasz Czarnecki - plk.pl

<-- Cofnij