Wszyscy go dobrze znacie. Po czterech latach ponownie założy biało-niebieski trykot. Mówi, że Górnik Wałbrzych to praktycznie całe jego życie. Wyjaśnia kulisy transferu do Śląska Wrocław. Wspomina swoich szkoleniowców. Zwierza się co pragnął robić dwa lata temu zamiast gry w koszykówkę. To wszystko w specjalnej rozmowie z naszym portalem i tygodnikiem "30 minut". W przyszłym tygodniu wywiad w wersji papierowej w "30 Minutach"
Zapraszamy do lektury wywiadu z rozgrywającym Górnika, Rafałem Glapińskim!!!
Na początek cofnijmy się w czasie. Z drużyny, która awansowała do ekstraklasy zostałeś tylko Ty i Bartłomiej Józefowicz. Jak wspominasz okres gry Górnika w ekstraklasie?
- Jeżeli chodzi o ten okres, mam mieszane uczucia. Od strony sportowej wspominam ten czas z wielkim sentymentem. Jedyne, czego mogę żałować to fakt, że tak mało zawodników z drużyny, która uzyskała awans, zagrało później w ekstraklasowym Górniku.
Niestety, od strony finansowej Górnik w ekstraklasie wyglądał wtedy źle. Do dziś działacze są winni zawodnikom kolosalne pieniądze. Pragnę te problemy zostawić jednak za sobą, nie chcę do tego tematu wracać.
Sporo w swojej karierze podróżowałeś po Polsce. Na pewno masz jakieś wspaniałe wspomnienia z tych wszystkich sezonów.
- Oczywiście. Z największym sentymentem będę wspominał pobyt w Łańcucie (sezony 2009-11 – przyp. red.) Był to mój pierwszy klub poza domem. W zespole Sokoła zostałem bardzo serdecznie przywitany zarówno przez trenera, jak i całą drużynę. To, co tam się działo, to było coś niesamowitego. Ludzie w Łańcucie okazali się niezwykle życzliwi i przyjaźnie nastawieni. Pod tym względem nasze miasto mogłoby wiele się nauczyć. Wielu ludzi pogardliwie określa Podkarpacie „Polską B”. Nie mogę się z tym zgodzić, chociażby przez serdeczność tamtejszych mieszkańców.
Od strony sportowej można powiedzieć, że zostałem niejako zmuszony do odgrywania roli lidera, bo przychodziłem do Łańcuta prosto po doświadczeniach w ekstraklasie. Świetnie współpracowało mi się z trenerem Dariuszem Kaszowskim. To bardzo dobry i otwarty szkoleniowiec, potrafiący rozmawiać ze swoimi zawodnikami. To właśnie osoba trenera sprawiła, że Sokół, pomimo niewielkiego budżetu, osiąga tak dobre wyniki w I lidze. Przychodząc do Sokoła, wielu zawodników potrafiło znaleźć formę.
Najlepszym tego przykładem jest Damian Pieloch (wychowanek Górnika, obecnie gracz Sokoła Łańcut – przyp. red.).
- Dokładnie tak. Damian w Sokole się otworzył. Jeżeli zawodnik pragnie coś w swojej karierze osiągnąć, jeżeli ciężko pracuje, w Łańcucie bardzo łatwo może się rozwinąć. Dzieje się tak dlatego, że trener Kaszowski daje szansę pokazania się każdemu, nie wywierając przy tym presji na zawodniku.
W listopadzie 2011 roku rozwiązałeś umowę z Rosą Radom i podpisałeś kontrakt z wtedy drugoligowym Śląskiem Wrocław. Twoje przejście do wrocławskiego klubu wzbudziło kontrowersje wśród kibiców Górnika. Jak wyglądał ten transfer z twojej perspektywy?
- Dla mnie nie ma tematu. Po rozwiązaniu umowy w Radomiu dostałem kilka propozycji. Większość była jednak mało konkretna, a ja nie mogłem już dłużej czekać co się wydarzy. Oferta przedstawiona przez prezesa Macieja Zielińskiego od strony finansowej zwaliła mnie z nóg. Myślę, że Śląsk tą ofertą zawstydziłby niejeden ekstraklasowy klub w tamtym okresie (Śląsk występował wtedy w II lidze – przyp. red.).
Wewnętrzne rozdarcie oczywiście też miało miejsce. Przez całe życie grałem przeciwko Śląskowi jako zawodnik Górnika, wiem też, jak wrocławski klub jest odbierany w Wałbrzychu. Z wiekiem człowiek jednak zmienia sposób postrzegania pewnych spraw. Gdy w grę weszła konieczność utrzymania rodziny, wątpliwości o przenosinach do Śląska zniknęły. Na korzyść Śląska muszę powiedzieć, że we Wrocławiu zostałem przyjęty bardzo dobrze.
Poza tym, moja przygoda ze Śląskiem to jedynie krótki epizod. Po rozwiązaniu umowy z Rosą pierwszy raz w karierze znalazłem się w sytuacji, gdy musiałem szukać klubu w trakcie sezonu. Oferta ze stolicy Dolnego Śląska pozwoliła mi złapać oddech. Propozycji z Wałbrzycha wtedy nie było, a nie miało dla mnie znaczenia, w której lidze będę grał. Najważniejsze dla mnie to utrzymać rodzinę. Uważam, że każdy, kto ma dzieci i żonę, zrozumie moją decyzję.
Już przed rokiem byłeś bardzo blisko powrotu do Wałbrzycha. Jakie czynniki zadecydowały wtedy o kontynuowaniu kariery w innym miejscu?
- To był bardzo dziwny okres w mojej karierze. Po sezonie w Śląsku myślałem o zawieszeniu butów na kołku i spróbowaniu w życiu czegoś innego. Poważnie myślałem o karierze w szkole oficerskiej, zamierzałem przejść odpowiednie szkolenia w wojsku. W pewnym momencie moje wojskowe plany, z różnych powodów, spełzły jednak na niczym.
Oficjalnej propozycji z Wałbrzycha nie otrzymałem. To ja chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do klubu, przedstawiając chęć powrotu. Działacze Górnika nie byli wtedy jednak zainteresowani moją osobą.
Nigdy jeszcze nie występowałeś w III lidze. Jak Ci się wydaje, co może zadecydować o sukcesie na tym poziomie rozgrywek?
- Kompletnie nie wiem, co powiedzieć na temat III ligi. Ten poziom rozgrywek to dla mnie nowość. Drużyny z którymi przyjdzie nam rywalizować grają w podobnych składach już kilka sezonów, dlatego ich zespołowość może sprawić nam problemy.
Jeżeli chodzi o nas, musimy patrzeć optymistycznie w przyszłość, grać agresywnie w każdym meczu, jakby był tym ostatnim. W tym momencie przygotowań potrzebujemy przede wszystkim czasu. Wraz z nim powinno przyjść lepsze zrozumienie na boisku. Mamy za sobą tylko kilka treningów. W najbliższym czasie koniecznie musimy popracować nad schematami gry w obronie. Przed nami jeszcze bardzo długa droga.
Wiemy, że trenerem Górnika w nowym sezonie pozostanie Arkadiusz Chlebda, który po wynikach w ostatnich rozgrywkach nie cieszy się dużą popularnością wśród kibiców.
- Trener będzie się starał wypełniać swoją funkcję na boisku, a my – zawodnicy – swoją. Z trenerem Chlebdą współpracowałem wcześniej, gdy pełnił funkcję asystenta kolejnych szkoleniowców Górnika, chociażby w ekstraklasie. Jestem przekonany, że wiele od tamtych trenerów się nauczył. A jak będzie wyglądać współpraca między nami? Mądrzejszy będę na koniec sezonu.
Z którym trenerem współpracowało Ci się najlepiej?
- Trudno jest mi wymienić jednego. Od każdego się czegoś nauczyłem. Radosław Czerniak i Andrzej Adamek to świetni fachowcy. To samo muszę powiedzieć o wspomnianym wcześniej Dariuszu Kaszowskim z Łańcuta. Bardzo ciężkie treningi dwa razy dziennie aplikował Dusan Radović, trener MOSiR-u Krosno. Jakby tego było mało, nie uznawał praktycznie dni wolnych. Trzeba jednak przyznać, że wyniki, choć dość niespodziewane, jego metody wybroniły.
Czy w przyszłym sezonie będziemy mogli mówić nie tylko o zawodniku Rafale Glapińskim, ale i o trenerze Glapińskim?
- Możliwe. Ale jedynie jako o trenerze grup młodzieżowych. W obecnym czasie uczę w dwóch szkołach w Wałbrzychu wychowania fizycznego. Od października prawdopodobnie dojdzie trzecia szkoła, czyli wałbrzyski PWSZ. Po pracy mam treningi w pierwszej drużynie Górnika. Natłok obowiązków sprawia, że może być mi w tym roku trudno przejąć jakiś zespół młodzieżowy. Bardzo żałuję, bo moim cichym marzeniem jest wychować solidną grupę koszykarzy, zaczynając z nimi pracę nie od wieku juniora, ale od najmłodszych lat. W ten sam sposób szkolono mnie. Od początku kariery w Górniku do wieku juniora trenował mnie ten sam szkoleniowiec, Jan Rytko. Dopiero gdy byłem już juniorem starszym, doszło, z różnych powodów, do zmiany. Na razie chcę jeszcze pograć trochę w koszykówkę. Marzy mi się awans z Górnikiem do II, a potem do I ligi.
Widzisz siebie w Górniku po zakończeniu kariery?
- Jak najbardziej. Mam nawet kilka autorskich pomysłów na funkcjonowanie Górnika w przyszłości, ale na razie nie chciałbym o nich mówić. Górnik Wałbrzych to praktycznie całe moje życie. Z tym klubem jestem związany od dziecka.
No właśnie. Rozegrałeś w biało-niebieskim trykocie 262 oficjalne mecze w pierwszej drużynie. Ten wynik daje ci siódme miejsce w historii klubu (na podstawie portalu plkhistory.ugu.pl). Po tym sezonie możesz przeskoczyć w klasyfikacji Stanisława Kiełbika oraz Marcina Sterengę. Jak się czujesz gdy mówi się o Tobie, że jesteś legendą klubu?
- Czuję się bardzo fajnie (śmiech). Ta liczba wydaje mi się nieprawdopodobna, bo wciąż uważam się za w miarę młodego zawodnika (31 lat – przyp. red.). Dlatego też, liczę, że parę nazwisk w tym rankingu jeszcze przeskoczę (śmiech).
<-- Cofnij