Grażyna Kulesza Szypulska - W starych artykułach prasowych, będących sprawozdaniami z meczów, uderza mnie zawsze pewna prawidłowość - brak nie tylko wypowiedzi trenerów drużyn, ale w ogóle nazwisk trenerów. Sama też walę się w piersi, bo bardzo długo na trenerów nie zwracałam uwagi. Starsi panowie, co to czasami mówią naszym idolom jak grać... Na szczęście to uległo zmianie i dziś trener jest na równych prawach z zawodnikami. Zabrzmiało ironicznie, no nie? Ale dola trenera się nie zmieniła. Jeśli zespół wygrywa, to wszystko gra. A jeśli jest „kicha”, winien zawsze jest trener i tego się z reguły zwalnia ... „Bo zawsze łatwiej zwolnić jednego trenera niż 11 lub 5 lub 6 lub...w zależności od dyscypliny” – mówi też zawsze mój syn, kiedy ktoś tam zwalnia kolejnego trenera. Zatem dzisiaj o trenerach – prawdziwych mistrzach drugiego planu. Nie o wszystkich, ale o dwóch.
Wróćmy ponownie do mojego syna. Któregoś dnia, po powrocie z rozgrywek Miejskiej Ligi Koszykówki w Łomży, opowiedział mi anegdotę, którą usłyszał w szatni: „ Na pewnej uczelni wyższej zajęcia z koszykówki prowadziło dwóch znanych i szanowanych szkoleniowców. Pierwszy podczas wykładu skupił się na badaniach medycznych mających określić, czy dany osobnik nadaje się na koszykarza, czy nie. Morfologia, prześwietlenia, USG, EKG i tym podobne miały służyć sprawdzeniu predyspozycji. Studenci notowali. Potem przyszedł kolejny trener. Oczywiście zaczął od medycyny. Oznajmił, iż każdemu kandydatowi na koszykarza trzeba wykonać tylko dwa podstawowe badania. Krwi i ...kału. Trzeba się przekonać, czy ów ma koszykówkę we krwi czy w du.... Kim był trener, którego byli studenci wspominali grając w amatorskiej lidze? Syn kazał mi zgadywać. Nie trafiłam. A to przecież taka wałbrzyska zagadka.... oczywiście Teodor Mołłow.
Nigdy nie poznałam Go osobiście. Pełen temperamentu Bułgar stał się jedną z kultowych postaci naszego Górnika. Znakomicie wpisał się swym charakterem i postawą w wałbrzyski klimat. Najpierw był asystentem Jana Lewandowskiego, w sezonie 1991/92 został pierwszym trenerem. Podczas meczu biegał przy linii bocznej boiska, coraz lepszą polszczyzną udzielał wskazówek. I były momenty podczas meczu, że kibice zamiast na boisko patrzyli na trenera. Oj, mieli kłopoty z trenerem Mołłowem sędziowie, oj mieli. On sam bardzo dobrze wspomina wałbrzyskie czasy: „ To było wspaniałe dziesięć lat, bo tyle pracowałem z tym klubem. Mam jak najlepsze wspomnienia z tego okresu, gdyż wtedy była wspaniała publiczność, kierownictwo klubu no i zawodnicy z charakterem. To jest taki okres mojego życia, który jak najmilej wspominam.” – powiedział w wywiadzie w październiku ubiegłego roku zamieszczonym na www.polskikosz.pl
W 2006 roku wraz z Janem Lewandowskim poprowadził drużynę Górnika w Meczu Wspomnień.
Dzięki swym studentom zaistniał w Łomży. Anegdotę o badaniach lekarskich, dziś często cytowaną w różnego rodzaju sytuacjach, powtarzano dość długo w kuluarach łomżyńskiej koszykarskiej ligi. Ale to nie koniec. Prowadząc drugoligowy zespół PWIK Piaseczno trener Mołłow trenował innego łomżanina – Damiana Zaperta. W wywiadzie udzielonym „Kurierowi Południowemu” Damian powiedział:” Prawda jest taka, że to on (Mołłow) jest magnesem przyciągającym zawodników i to on zbudował tu prawdziwy zespół. To dla nas nie tylko autorytet, od którego wiele można się nauczyć, ale też przyjaciel, z którym o wszystkim można porozmawiać. Ktoś może go nie lubić, komuś może nie podobać się jego ekspresyjne zachowanie w czasie meczów, które akurat nam pomaga, ale nikt nie zarzuci mu, że nie zna się na tym sporcie i nie osiąga w nim sukcesów. Dla mnie to fanatyk koszykówki, mistrz motywacji i urodzony zwycięzca. Z kimś takim aż chce mi się pracować i nie wyobrażam sobie, żeby na jego miejscu był ktoś inny ”. W tym sezonie trenerowi i jego drużynie nie udało się awansować do I ligi... Czekam na kolejny wielki krok wałbrzyskiego Bułgara.
Drugim trenerem, o którym zapomniano, a o którym pamiętać musimy, jest Józef Jasiński – trener juniorów, który ze swymi wychowankami dwukrotnie sięgnął po tytuł Mistrza Polski w piłce nożnej. Pierwszy raz – w 1968, drugi – w 1973. Wówczas obejrzałam wszystkie mecze finałowego turnieju. Rozgrywano go w Wałbrzychu na Nowym Mieście.
Ale nie dlatego pamiętam trenera Jasińskiego. Podziwiała Go moja mama. To ona zauważyła, że po każdym meczu, niezależnie od wyniku, trener podawał rękę każdemu ze swych chłopców dziękując w ten sposób za grę. Traktował ich z szacunkiem. Przeżył też ze swoimi wychowankami tragiczną sytuację.
Zdarzało się mojej rodzinie jeździć z drużyną juniorów na mecze do Kłodzka. Dom mojej babci znajdował się tuż przy „wylotówce” na Wałbrzych. Autokar zatrzymywał się, wysiadaliśmy i po meczu wsiadaliśmy ponownie. Dwudziestego pierwszego listopada 1971 r., w niedzielę, ruszyliśmy. Jak zwykle wałbrzyski PKS „podstawił” nam super pojazd: praktycznie nowy, wycieczkowy, a więc o podwyższonym standardzie, jeszcze niedotarty „ogórek” oczywiście marki ”Jelcz”. Nie dojechaliśmy na miejsce. W Głuszycy Górnej w tył autokaru uderzył samochód ciężarowy.
Szczęście w nieszczęściu.
W autokarze nie działało poprawnie ogrzewanie. Grzało tylko na przodzie. Większość zawodników i moja rodzina siedziała blisko kierowcy. W tyle pozostało dwóch piłkarzy: Lesław Jastrzębski i Jurek Nowak.
Z tamtej sytuacji pamiętam tylko widok stodoły przed sobą i potężny huk za sobą. Potem pojawiła się nade mną mama. Sprawdziła, czy nic mi się nie stało. Kazała szybko wyjść z autokaru. Sama wraz z tatą, trenerem Jasińskim i chyba jeszcze innym panem (Obuchowskim?) zajęli się najbardziej poszkodowanymi. W swoim dzienniku z tamtych lat zapisałam: „Jurek miał cała twarz we krwi. Usłyszałam jego wołanie „Ojej!”. Leszek trzymał się za żebra, ale myślałam, że to nic poważnego. Mama podbiegła do Jurka. Przyłożyła mu coś do głowy, by nie krwawił. Potem zajęto się Leszkiem. Oto co usłyszałam od chłopaków: Rysiek (dostał szoku) – „ Gdy to się zaczęło, pchnąłem Tadka i zacząłem uciekać”, Jurek – „Czytałem gazetę, a potem już nic nie pamiętam. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiero potem zobaczyłem krew i uczułem ból”. Przyjechało pogotowie, zabrało Leszka, Jurka i Ryśka.”
Na Jurka spadała szyba. Nim zajęto się prędzej. Tymczasem większych obrażeń doznał jego kolega. Przez długi czas chodził w gipsowym gorsecie. Jurkowi ogolono głowę i założono opatrunek. Przyszli kiedyś obaj na mecz koszykówki. Jurek w czapce, Leszek w gipsowym „garniturze”. Autobus nadawał się do kasacji...
Różne sytuacje zdarzały się w moim życiu w związku z Górnikiem... Tak jak w różnych sytuacjach są trenerzy wraz ze swymi zawodnikami...
Nie wiem jak potoczyły się losy trenera Józefa Jasińskiego po 1973 roku.... Nie można nawet odszukać o nim wiadomości w internecie....Czas to naprawić. Czas przypomnieć mistrzów trenerskiej ławki.
Dzisiaj skan strony folderu informacyjnego Górnika z 1969 (na zdjęciu pierwszy po lewej stoi trener Jasiński) oraz wycinki prasowe o wypadku. Pamiątek związanych z trenerem Mołłowem nie posiadam...szkoda.
<-- Cofnij